Zakupy. Niby nic. Ale pierwszy raz – wszystko.

Stałem dziś między półkami z chlebem, mlekiem, kaszką i musami. I nagle dotarło do mnie, że to ja. Że to ja robię zakupy dla siebie.
Nie dla nas. Nie z kimś.
Dla siebie. I dla Tosi.

Niby normalne, każdy tak robi. Ale dla mnie to było coś nowego.
Bo zawsze byłem z kimś.
Ktoś wiedział, co lubię. Ktoś miał plan. Ktoś ogarniał.
A dziś to ja musiałem wiedzieć, co zjem. Co zje Tosia. Co się nie zepsuje. I co można zrobić jedną ręką, gdy drugą trzymasz dziecko.

I jakby tego było mało, w Biedronce pani wyjechała paletą mleka prosto na środek alejki. Jedno szarpnięcie, lekkie przechylenie — i bach. Zgrzewka eksplodowała jak granat, a ja zostałem oblany od stóp do głowy mlekiem 3,2%. Stałem jak bohater jakiejś kampanii reklamowej, tylko zamiast uśmiechu miałem na twarzy „naprawdę? dziś?”.

Ale potem przypomniałem sobie słowa mojej babci:
„Dziecko, ja robię zakupy dla siebie od 20 lat. To tylko kwestia przyzwyczajenia.”

No właśnie. Przyzwyczajenia.
Może nie wszystko musi być dramatem. Może wystarczy to powtarzać. I jakoś samo wejdzie w krew.

Więc wróciłem do domu z mokrą koszulką, zakupami i bonem do Empiku, który leżał od miesięcy.
I kupiłem sobie komiksy ze Spider-Manem.
Nie dla dziecka. Nie jako prezent dla kogoś.
Dla siebie.

Bo ten chłopak w czerwonym stroju też się czasem gubi. Też się boi. Też nie ogarnia życia, a mimo to codziennie próbuje zrobić coś dobrego.

Może właśnie dlatego go kupiłem.

Nie wiem jeszcze, co ugotuję. Może nie wyjdzie jak trzeba. Może znowu się poplamię.
Ale spróbuję.

Bo już nie chodzi o to, żeby było idealnie.
Chodzi o to, żeby było moje.
Nasze. Z Tosią.
Z mlekiem, Spidermanem i odrobiną śmiechu po drodze.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przewijanie do góry