Nie wiem, kiedy dokładnie zacząłem być ojcem. Może wtedy, gdy pierwszy raz usłyszałem bicie jej serca na ekranie. A może jak trzymałem ją na rękach i nie wierzyłem, że to wszystko naprawdę. A może po prostu wtedy, gdy po raz pierwszy nie przespałem nocy — nie z powodu imprezy, tylko dlatego, że Tosia płakała. Albo dlatego, że spała tak cicho, że musiałem sprawdzać, czy oddycha.
Tosia ma dopiero rok, ale zmieniła wszystko.
I codziennie uczy mnie, co to znaczy być tatą.
Nie chodzi o wielkie rzeczy.
Chodzi o codzienność.
O noszenie, o karmienie, o bycie obok.
O bajki do snu, nawet jeśli nie rozumie słów.
O „kocham cię” wyszeptane, zanim otworzy oczy.
O to, żeby miała tatę, który jest.
Nie jestem idealny. Ale jestem.
I jestem dumny z tego, że jestem.
Z tego, że daję jej ciepło, spokój, bliskość.
Z tego, że zaczynam coś, czego sam nie miałem – relację ojciec–córka, na serio, od początku, bez udawania.
To mój pierwszy Dzień Ojca w pełnym wymiarze.
I choć ona jeszcze nie powie: „Dziękuję, tato” – to ja jej dziękuję.
Za to, że mnie wybrała.
Za to, że przy niej staję się kimś lepszym.
Dla tych, którzy są tatami: jesteście ważni.
Dla tych, którzy się boją, że nie ogarniają: ogarniacie więcej, niż wam się wydaje.
I dla tych, którzy próbują po swojemu – wiem, jak to jest. I trzymam kciuki.
Wszystkiego najlepszego dla nas.
Dla ojców, którzy chcą być.
Dla ojców, którzy zostali.
Dla ojców, którzy kochają bez warunków.
Dziękuję, Tosiaku.
Tata.